The Original Diaries

Hayden Lake wita..
 

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
NOWY ORELAN - Dom Wdowy Fauline
The Original Diaries
The Original Diaries
The Original Diaries
Special
Punkty : 1154
Wto Wrz 18, 2018 10:52 pm
Roger napisał:
Znowu cienie zaczęły zbierać się nad Nowym Orleanem, szczególnie nad domem pewnej bogatej wdowy o pięknym nazwisku Fauline. Dom ten był jednak specyficzny, bo służył jako więzienie dla czarownic i czarowników. Oj, Roger doskonale znał historię tego haniebnego dla całej magii budynku. To tutaj zamykano krnąbrnych użytkowników magii, którzy nie potrafili posługiwać się swoimi mistycznymi mocami lub uprawiali czarną magię. Kiedyś ten dom służył także jako więzienie dla czarownic sprzeciwiających się tyranii pierwotnej hybrydy.
Roger z jednej strony nienawidził tego miejsca przez wzgląd na ideę, którą on reprezentował. Z drugiej strony uznał, że czasami urok rzucony tutaj może się bardzo przydać w dalszych planach. Oczywiście mógł bez problemu ściągnąć urok rzucony tak wiele lat temu ale nie robił tego. Z jednej strony przez to, że czarownice Nowego Orleanu mogłyby się dowiedzieć o nowej sile, z która nie warto zadzierać, z drugiej strony wolał mieć spokój od niektórych wampirów. Może i wampiry rządziły w mieście ale nadal się jednak bały czarowników i czarownic. Zresztą nie od dziś wiadomo, że to co mistyczne zawsze przeważało fizyczną potęgę.
Spojrzał na zacienione nocą niebo. Dziś nawet księżyc w ogóle nie świecił a chmury zakrywały gwiazdy świecące gdzieś miliony lat świetlnych stąd. Roger nigdy nie bał się ciemności, zresztą ta tutaj była niczym wobec tej, która otulała jego duszę od setek lat.
Ubrany był tak jak zwykle, w czarne kolory. Płaszcz, koszulkę, spodnie orz buty. Nie było żadnej bieli. Jedyne co się wyróżniało i dodawało mu elegancji to złote dodatki, jak guziki, wisiorek oraz bransoletka, na której wygrawerowane było pewne magiczne zaklęcie i która była jego zabezpieczeniem w chwili kiedy byłby bliski porażki. W tej bransoletce od dwustu lat magazynował energię magiczną zebraną w wyniku śmierci lub skumulowaną na cmentarzach.
Czekał tutaj na kogoś. Oczywiście tamta osoba o tym nie wiedziała ale Severson znał swoje sztuczki aby wiedzieć, gdzie ktoś się pojawi oraz kiedy. Tej nocy chciał zrobić niespodziankę dawno niewidzianemu przyjacielowi, pierwotnemu wampirowi, któremu brutalnie odebrano magię i zmieniono go w krwiożerczą istotę. Roger do dziś twierdził, że Esther była okropna krzywdząc swoje dziecko i obdzierające je z wpływów słodkiej energii magicznej. Była ona jedyną czarownicą, której Roger mógł nienawidzić bardziej od bestii, które kalały ten świat swoją obecnością. W końcu to Esther te bestie stworzyła.
W oczekiwaniu bawił się magią. Pomiędzy jego palcami przeskakiwały iskierki, które delikatnie oświetlały jego jasną skórę na twarzy. On z kolei znudzony wpatrywał się w ten pokaz iluzji, bo tego nie można było nazwać prawdziwą magią, biorąc pod uwagę jego pełny potencjał.

Kol napisał:
Rzeczywiście nie spodziewał się raczej tego, że ktokolwiek miałby na niego gdzieś czekać. Tym bardziej nie w miejscu takim jak to, do którego w zasadzie wcale nie planował się wybierać. Będąc w Nowym Orleanie, zwykł go raczej unikać i konsekwentnie ignorować jego istnienie, raczej nie będąc szczególnie dumnym z tego, co stało się z czarownicami pomagającymi mu wiele lat temu. Zwłaszcza, że dzięki swojemu bratu i jego wspaniałej metodzie dbania o własne rodzeństwo, nie miał nawet szansy naprawić swojego błędu i postarać się o to, żeby wypuścić uwięzione czarownice. W końcu trudno byłoby zdziałać cokolwiek, przeleżawszy przeszło stulecie w trumnie. W późniejszym czasie natomiast, kiedy już został uwolniony od tego przeklętego sztyletu, prawdopodobnie i tak nie było już sensu powracać do sprawy uwięzionych czarownic. Fakt, wykluczając te dwie konkretne, w domu wdowy Fauline znajdowały się jeszcze inne wiedźmy, ale... te z kolei nie do końca były już sprawą Mikaelsona. Niespecjalnie więc poczuwał się w obowiązku, by jakkolwiek w tej sprawie ingerować. Nawet, jeśli bezsprzecznie miał sporo wspólnego z tym, jak to miejsce funkcjonowało obecnie i do czego było wykorzystywane.
Zdecydowanie jednak nie przyciągnęła go pod dom wdowy chęć ratowania czarownic i podejmowania próby znalezienia kogoś, kto miałby ściągnąć urok. Zdecydowanie większe znaczenie miało tutaj to, co od pewnego czasu zajmowało go w głównym stopniu - znów tkwił prawie w tym samym punkcie, przez który przed laty po raz pierwszy odwiedził to miejsce. Z tą różnicą, że tym razem ewentualne włamanie i kradzież czegokolwiek ze środka ani nie rozwiązałaby problemu, ani nawet nie wchodziła za bardzo w grę. Mimo wszystko niczym nie szkodziło podświadome liczenie na to, że znajome, niezbyt miłe otoczenie przyczyni się do wymyślenia innego sensownego rozwiązania.
Choć od prób wymyślenia takowego, skutecznie oderwał rozbłysk iskierek, tak doskonale rzucających się w oczy w tej ciemności. Prawdopodobnie nie trzeba byłoby nawet wyostrzonych zmysłów, żeby zaobserwować to zjawisko już z daleka. W pierwszej chwili Kol zatrzymał się w miejscu, przez moment przyglądając się poczynaniom czarownika. Możliwe, że nie do końca był pewien, czy rzeczywiście miał aktualnie ochotę na konfrontację z... z kimkolwiek tak właściwie.
- Jeżeli planujesz wybrać się do środka, to zdecydowanie powinieneś wziąć ze sobą jakiś bagaż - odezwał się ostatecznie. I fakt, wciąż stał w pewnej odległości od czarownika, bo dopiero po swoich słowach postanowił podejść nieco bliżej i przekonać się, z kim właściwie przyszło mu mieć do czynienia. Mimo wszystko jednak wokół było chyba dostatecznie cicho, żeby słowa pierwotnego pozostały całkiem nieźle słyszalne. Dla tych bez wyczulonego słuchu również.

Roger napisał:
Strzepnął rękami a iskierki znikły i posypały się na ziemię. Wyglądało to tak jakby przed chwilą co umył ręce i próbował pozbyć się nadmiaru wody. Czasami robił tak chcąc pozbyć się resztek energii, które osiadały na jego dłoniach. Czasami magia pozostawała po sobie ślady, chociaż on zdawał się być na to wyjątkowo wyczulony. Nic zresztą dziwnego skoro żył od niemalże dziewięciuset lat i był prawdopodobnie jednym z najstarszych obecnie funkcjonujących czarowników. Oczywiście część jego braci i sióstr chętnie pozbawiłaby go tego "tytułu", jako że większość nie uważała ekspresji za magię a jedynie manifestację zbuntowanej woli, która to miała źródło poza czasem i przestrzenią w ciemności pustki, gdzie znajdowały się wszystkie światy. Ktoś taki jak Roger na pewno w ciągu całego swojego życia wyjątkowo dobrze wyćwiczył swoje magiczne zmysły, aby magia nie miała przed nim większych tajemnic.
Uśmiechnął się słysząc czyjś głos. Jego ulubiony pierwotny się pojawił. Nie widział go prawdopodobnie setkę lat. Oczywiście mógł mu pomóc i wydobyć go z trumny utrudniając tym samym życie Klausowi ale jednak Roger miał zdecydowanie ważniejsze zajęcia niż ratowanie czyjegoś nieskończonego życia. Kola przecież nie było łatwo zabić a jednak sto lat snu było dla niego odpowiednie, przynajmniej odpoczął od wciąż zmieniającego się świata. Poza tym, sto lat tak szybko minęło, że czarnoksiężnik nawet nie zorientował się kiedy nastał XXI wiek.
- Prosty urok rzucony w pośpiechu przez podrzędnej klasy czarodziejkę raczej nie utrzymałby mnie długo w ryzach. Ciemność pustki nie lubi ograniczeń - odpowiedział pierwotnemu po czym wstał ze schodów domu i uśmiechnął się podchodząc do niego. Co jak co ale chyba już teraz Kol powinien rozpoznać czarnoksiężnika. Błysnął on swoimi zębami, które pomimo, że ludzkie wyglądały teraz naprawdę bardziej krwiożerczo niż te pierwotnej hybrydy. To było zaskakujące jak aura niepokoju, która od lat otaczała Rogera potrafi wpływać na jego fizyczną aparycję.
- Wchodząc tam potrzebny byłby mi jedynie bagaż doświadczeń, który pozwoliłby mi na opracowanie odpowiedniego zaklęcia - dodał z lekkim znudzeniem i machnął od niechcenia ręką w stronę domu. Przez powietrze przeszedł dziwny wstrząs, który zarówno Kol jak i Roger mogli z całą pewnością odczuć. Miał on jednak wymiar magiczny niż fizyczny, chociaż był na tyle silny, że nawet pozbawiony czarów pierwotny bez problemów mógł to odczuć.
- Ah, szkoda, że mnie tutaj nie było. Z wielką chęcią rozprostowałbym palce i nabił kilka głów na pal - westchnął z nostalgią w głosie. Część jego ofiar, dzięki którym odblokował dostęp do mocy ekspresji wylądowało na palach. Roger osobiście przebijał miękkie ciała i z ekscytacją chłoną krew wpatrując się jak wampiry czują głód ale nie mogą się poruszyć ani posilić. Połączona moc śmierci oraz niewysłowionego cierpienia dodała mu sił już na samym początku życia.
- Dawno się nie widzieliśmy mój drogi - zwrócił się w końcu do Kola. Trudno było powiedzieć jakim cudem znalazł się tak blisko ale czasami wydawało się, że nawet wampir nie jest w stanie odczuć zmysłami w całości osoby Seversona. Z tym czarownikiem było coś zdecydowanie nie tak, jakby od dawna nie należał w pełni do tego świata.

Kol napisał:
Było trochę prawdy w stwierdzeniu, że czas płynął stosunkowo szybko. Zwłaszcza, gdy przez wzgląd na nieśmiertelność, czy też opóźnione starzenie, nie trzeba było w żadnym stopniu przejmować się jego upływem. Mimo wszystko jednak stuletni sen nie należał do najprzyjemniejszych doświadczeń. I z całą pewnością nie przyczyniał się do szybszego upływu czasu. Nie to oczywiście, żeby pierwotny oczekiwał od kogokolwiek pomocy. Bardziej irytował go fakt, że wciąż nie znalazł sposobu, by skutecznie udaremnić bratu kolejną ewentualną próbę zasztyletowania rodzeństwa. To znaczy... znalazł. Ale ten - po raz kolejny - spełzł na niczym, zanim jeszcze Kol miałby okazję wcielić go w życie.
- Oczywiście. Dobrze wiedzieć, że mimo upływu lat nie opuszcza cię pewność siebie i że nie wpędziła cię jeszcze do grobu - zaśmiał się krótko, skomentowawszy odpowiedź czarownika. Rzeczywiście, w tej chwili nie miał już najmniejszych wątpliwości co do tego, z kim miał do czynienia. Nawet, jeśli od ich ostatniego spotkania musiało minąć przeszło stulecie i nawet, jeśli na swojej drodze Kol spotykał wystarczająco wiele najróżniejszych osób, by większość z nich nie zapisywała się w jego pamięci na zbyt długo. Niektórych osób nie sposób byłoby jednak zapomnieć. Były one zbyt specyficzne, zbyt głęboko zapadały w pamięć i niewątpliwie do takowych należał Severson.
- Obawiam się, że co najmniej od kilku stuleci nikt już nie praktykuje nabijania kogokolwiek na pal. I raczej trudno byłoby ci przywrócić ten zwyczaj. Chyba nie znalazłby zbyt wielu zwolenników - powiódł spojrzeniem po fasadzie domu, przy okazji rozbawionym tonem odpowiadając na wzmiankę czarownika o nabijaniu głów na pale. Zanim jednak na dobre zaczął zastanawiać się, czy mieszkanki domu zdały już sobie sprawę z tego, że miały towarzystwo po drugiej stronie drzwi i jak mogłyby na nie zareagować, powrócił spojrzeniem do czarownika. Uniósł nieco jeden kącik ust po jego kolejnej wypowiedzi, uświadamiając sobie, że w tym wypadku dawno oznaczało... naprawdę dawno.
- Nie da się ukryć. Właściwie byłem prawie pewien, że od dawna już nie żyjesz - nie, nie mówił do końca poważnie. To znaczy owszem, będąc czarownikiem, Roger wciąż pozostawał śmiertelny, jednak Kol doskonale wiedział, że zabicie go wcale nie było takie łatwe. Nie, żeby kiedykolwiek miał potrzebę próbować. Po prostu nietrudno było się domyślić, że jeśli już jakikolwiek czarownik dożywa wieku niewiele niższego od pierwotnych, to raczej musi umieć utrzymać się przy życiu w najróżniejszych sytuacjach.
- Czyżby zaczęło ci brakować towarzystwa i szukasz go, chcąc uwolnić tutejszych mieszkańców? - na moment uniósł brwi, oszczędnym gestem wskazawszy w kierunku domu. Bez większego zainteresowania jednak. Bo w zasadzie... gdyby nawet musiał, nie byłby w stanie określić, czy ewentualne uwolnienie uwięzionych czarownic miałoby go jakoś obchodzić. To znaczy... jakoś na pewno. Trudno za to byłoby stwierdzić, czy więcej byłoby tego pozytywnych, czy może jednak negatywnych aspektów.

Roger napisał:
Westchnął słysząc uwagę o pewności siebie. Co jak co ale on mógł sobie pozwolić na ten luksus posiadania tej cechy charakteru, nie zmieniało to jednak także faktu, że inaczej by to nazwał. W końcu czy ktoś żyjący tyle lat i posiadający ogromną wiedzę magiczną, faktycznie mógłby nie ściągnąć zaklęcia? W sensie, czasami nie była potrzebna nieograniczona moc aby rozpłatać supły tkaniny czarów. Czasami wystarczyło spełnić pewne warunki a każda klątwa je miała, nawet klątwa wampiryzmu opierała się na białym dębie w przypadku pierwotnych a w przypadku wampirów posiadała inne słabości. Były to tak zwane kruczki prawne, które wystarczyło wykorzystać, aby móc zignorować skutki klątwy lub ją całkiem wyeliminować.
- Problemem niemalże wszystkich czarownic jest świadomość, że potrzebują potęgi do przełamywania czarów. Faktycznie jedyną potęgą, która jest przy tym potrzebna jest wiedza, bo to dzięki niej można poznać prawdziwą istotę formuł. Poznanie tej istoty przyczynia się z kolei do poznania fundamentów, a te już z łatwością można podważyć, nawet klątwę waszej matki - odparł nieco enigmatycznie. Nie odpowiedział wprost Kolowi ale ten przecież był inteligentnym wampirem, więc na pewno zdawał sobie sprawę z tego, co tak naprawdę miał na myśli czarnoksiężnik.
Roger spojrzał w stronę posiadłości i zerknął na jedno okno. Miał wrażenie, że przemknęła tam jakaś postać ale trudno było stwierdzić czy była to prawda, czy przywidzenie czy może zbłąkany duch nie mogący opuścić tego wymiaru. Roger miał świadomość, że nawet dusze wiedźm nie mogły opuścić tego miejsca, a więc mógł mieć pewne uznanie do utkanego zaklęcia. Nie zmieniało to jednak faktu, że on zrobiłby to dokładniej i lepiej.
- Niepotrzebni mi zwolennicy a jedynie ofiary - odparł również rozbawiony. W zasadzie to Severson często niegdyś samemu to praktykował i nie pozwalał się wyręczać. Dzięki temu uodpornił się na naprawdę wiele obrzydlistw i zła, które swymi mackami otulało ten świat. Przecież w jego przypadku zło i dobro nie liczyły się tak naprawdę a ścieżka Rogera wiodła ku jednemu celowi, wiedzy oraz wynikającej z niej potęgi.
- Ja? Nie żyję? - Zaśmiał się głośno i w zasadzie trudno było mu się opanować. Dawno go tak nikt skutecznie nie ubawił. Aż nawet łzy pociekły mu z oczu, musiał je wytrzeć w rękaw swojego płaszcza. Kiedy się jakimś cudem w miarę uspokoił spojrzał na Kola i porkęcił głową. Co jak co ale pierwotny przecież był mądry i znał moce Rogera. Co jak co ale ten czarnoksiężnik nie pozwoliłby aby świat utracił kogoś kto miał do odkrycia wiele i kto wiele także odkrył.
- Uwierz mi, że większym prawdopodobieństwem jest śmierć twoja lub kogokolwiek z twojego rodzeństwa niż moja. Fakt jest taki, że mnie do końca nie da się zabić, a już na pewno teraz, kiedy martwi bez problemu wracają do świata żywych - odpowiedział. Po pierwsze odpowiednio się zabezpieczył przed śmiercią. Do ewentualnego wskrzeszenia potrzebował oczywiście pomocy kilku wiedźm ale przecież z tej Drugiej Strony także mógł skutecznie wpływać na świat, w końcu tam także magia istniała. Inna sprawa, że przejścia umarłych zostały szeroko otwarte, więc powrót były dla niego jeszcze łatwiejszy niż mógłby się tego spodziewać. Co jak co ale w tych czasach mógłby w ogóle nie bać się śmierci.
- Kusi mnie to trochę ale niestety obecne sabaty nie byłby z tego powodu zadowolone. I chociaż dałbym sobie radę z powstrzymaniem kilku światełek i iskierek, czyli tego co jest szczytem możliwości obecnych wiedźm to jednak wolę mieć trochę spokoju przed urzeczywistnianiem pewnego etapu mojego planu. Ten z plan z kolei może pomóc również tobie mój drogi. W końcu podobno byłeś zdolnym czarodziejem za dzieciaka, a ja możliwe, że mogę przywrócić ci twoją potęgę sprzed osłabienia przez Esther - odpowiedział. Tak, uważał, że przemiana w wampiry całkowicie osłabiła rodzeństwo Mikaelson, bo przecież wielu z nich mogło zostać zdolnymi magami.

Kol napisał:
W teorii rzeczywiście każde zaklęcie i każdą klątwę można było bez większych problemów odwrócić. I Ko naprawdę doskonale zdawał sobie z tego sprawę - mimo stuleci niepraktykowania magii, wciąż miał z nią dość wiele wspólnego, by pamiętać o tak oczywistych kwestiach. Problemem było jednak to, że nie zawsze praktyka okazywała się równie prosta, co teoria. W praktyce bowiem cała trudność przy odwracaniu jakichkolwiek zaklęć polegała na tym, że rzucające je czarownice potrafiły całkiem nieźle je zabezpieczyć. Tym bardziej, im bardziej zależało im na tym, by zaklęcie pozostało trwałe. W efekcie niektóre działały przez wieki, jak choćby klątwa związana z wampiryzmem. Samo poznanie poszczególnych elementów rzuconego zaklęcia i wiedza o tym, jak można byłoby je odwrócić, nie wystarczała. W tym przypadku najistotniejsze nie było raczej to, że biały dąb mógł tutaj uchodzić za swego rodzaju kruczek prawny. Znacznie bardziej istotnym problemem pozostawało chyba to, że w zasadzie każdy wampir pozostawał martwy. Klątwa utrzymywała ich przy życiu, a cofnięcie je przy skorzystaniu z linii najmniejszego oporu mogłoby zakończyć się permanentnym uśmierceniem wszystkich wampirów. Na tym akurat za bardzo by Kolowi nie zależało.
- W większości przypadków możesz mieć całkiem sporo racji. Niestety, nie zawsze sama wiedza wystarcza - stwierdził, nie zamierzając za bardzo rozwodzić się nad tą kwestią. Nie wątpił najwyraźniej w to, że z tego powinien zdawać sobie sprawę również jego rozmówca. A nawet, jeśli wcześniej nie brał tego pod uwagę, to doskonale powinien wiedzieć, co miał na myśli pierwotny. - Zresztą, nie wydaje mi się, żebyś rozmawiał z kimś, komu trzeba tłumaczyć jak działa magia.
Poznali się dość dawno, by można było już zapomnieć o szczegółach i dokładnych okolicznościach, jednak nawet po upływie kilku wieków nie powinno podlegać wątpliwości to, że w tamtym czasie to raczej Kol był znacznie bardziej obeznany z magią niż Roger. Nie twierdził, że wciąż tak było - ba, prawdopodobnie nawet byłby w stanie przyznać, że dzięki możliwości praktykowaniu magii, czarownik dawno już przewyższył go swoją wiedzą w tej dziedzinie - jednak nadal pierwotny całkiem nieźle odnajdował się w tym temacie. A już na pewno świetnie znane były mu takie oczywistości jak stwierdzenie, że wcale nie trzeba było wielkiej potęgi do odwrócenia większości zaklęć.
- Założę się, że znalazłoby się całkiem sporo osób, które nad tym faktem ubolewają... - pozostał przy nie do końca poważnym tonie wypowiedzi, którego użył również wcześniej, sugerując, że od dawna czarownik nie powinien już żyć. W końcu nie traktował tej kwestii do końca poważnie. Chociaż fakt, że nie mógłby zaprzeczyć stwierdzeniu, że prawdopodobnie łatwiej byłoby pozbyć się kogoś z Mikaelsonów. Biorąc pod uwagę to, że sam Kol miał okazję pożegnać się z życiem już dwukrotnie - albo i trzy, jeśliby brać pod uwagę przemianę w wampira - niewątpliwie było w słowach czarownika sporo racji.
Poważniej spojrzał na niego dopiero w kolejnej chwili, po następnej jego wypowiedzi. Na chwilę zmarszczył brwi, wsłuchując się w słowa czarownika i z każdym kolejnym uświadamiając sobie, jak sprzeczny przekaz z nich płynął. Przynajmniej z punktu widzenia pierwotnego, który nie miał większych wątpliwości w kwestii tego, że wspomniany plan Seversona również prawdopodobnie nie mógłby spodobać się nowoorleańskim sabatom. A skoro tym obecnie przewodziła Davina, występował tu swoisty konflikt interesów. Z drugiej strony, jeśli rzeczywiście dzięki temu możliwe byłoby odzyskanie możliwości posługiwania się magią...
- W porządku, udało ci się mnie zainteresować - przyznał, doszedłszy najwyraźniej do wniosku, że może jednak warte to było przynajmniej bliższego przyjrzenia się sprawie. - Co to za plan i co właściwie miałby mieć on wspólnego z zaklęciem mojej matki?

Roger napisał:
Davina, Davina, Davina... była jedynie nastoletnią wiedźmą, która przez zwykłe zrządzenie losu posiadała dużą moc ale za nią nie szła wcale ani wiedza ani umiejętność. Tak samo jak wszystkie inne czarownicy bazowała jedynie na emocjach oraz pomocy wiedźm z Drugiej Strony. I chociaż pokonanie niej byłoby na tą chwilę trudne nawet dla Seversona to jednak ten przecież miał inne asy w swoim rękawie. Okazywało się bowiem, że jego laboratorium na Antarktydzie było całkiem prawdziwe, a tam żaden sabat nie miał swoich wpływów. Zwyczajnie jego ostoja mocy leżała daleko poza zasięgiem nowoorleańskich czarownic.
I chociaż Kol upodobał sobie tą małą czarownicę to jednak widocznie chęć posiadania czarodziejskiej mocy była zbyt kusząca aby ją zignorować tym bardziej, że Roger doskonale wiedział, gdzie powinien uderzyć. A uderzał w pierwotnego, który najbardziej tęsknił do posiadania magii oraz tego pierwotnego, który mógł wpłynąć na sytuację polityczną w tym mieście. Skoro był w związku z regentką sabatu to mógł również wpłynąć na jej zdanie w kwestii działań czarnego maga. Nie było nic lepszego niż manipulowanie, nawet tymi najpotężniejszymi.
Na jego ustach pojawił się momentalnie uśmiech, dosłownie w tej samej chwili co poważna mina pierwotnego.
- Widzisz mój drogi. Na świecie istnieją różne rodzaje magii. Nawet czarna magia, za której twórcę uważa się twoją matkę. Wiele wiedźm łączy się w sabaty co sprawia, że ich moc może być wielka. Możemy dać jako przykład nawet miejscowe sabaty - rozpoczął wywód wpatrując się tym swoim świdrującym spojrzeniem w pierwotnego wampira. Mimo tego, że ten nie był do końca żywy to jednak mógł nadal czasami mieć odruchy, a zauważanie ich mogło bardzo pomóc Rogerowi w odpowiedniej sugestii.
- Wiele czarownic wyłącza za to nieograniczoną moc ekspresji, dyskwalifikując ją jako rodzaj magii. Moim zdaniem odrzucanie takiej mocy jest czymś... niepraktycznym. A teraz pomyśl, skoro ja sam z mocą ekspresji mógłbym bez problemu uratować się przed atakiem Niklausa, a nawet powstrzymać co najmniej dwójkę twojego rodzeństwa na raz to co mógłby zrobić sabat wiedźm, którego magia opiera się na ekspresji? - Uniósł brew i spojrzał w stronę więzienie dla czarownic. Gdyby odważyły się one sięgnąć dalej niż ludzkie oko, dostrzegłyby, że za granicami wszechświata czeka moc, której przyjęcie równałoby się z prawdziwą wolnością. Wpatrywał się przez długi czas w domu i uniósł dłoń. Nie wypowiadał żadnych inkantacji, a jedynie sięgnął do nieograniczonego cienia i posłał ogromną siłę w stronę klątwy ciążącej na domu. Przez powietrze przeszedł dziwaczny wstrząs. Klątwa nie została wprawdzie złamana ale widać było, że Roger zbliżył się bardzo do zakończenia tego zaklęcia. Prawdopodobnie wiedźmy Nowego Orelanu odczuły jak po całym mieście przebiegła magia i wbiła się w ich serca niczym sztylety. A po chwili wszystko ucichło i nastał nieprzerwany spokój.
- W gruncie rzeczy zaklęcie twojej matki było bardzo proste, o wiele bardziej skomplikowana klątwa ciąży na wilkołakach. Wprawdzie trudno ją ściągnąć bez robienia tobie krzywdy ale wszystko ma tylne furtki. Połączona moc najpotężniejszych wiedźm i czarnoksiężników zdołałaby cofnąć skutki klątwy. Potrzebuję tylko od ciebie dwóch rzeczy, dyskrecji oraz odwrócenia uwagi miejscowych wiedźm od tego co się będzie działo w mieście. Regentka nie może za nic dowiedzieć się kto stoi za tym wszystkim - odpowiedział po czym dotknął szybko czoła Kola i wypowiedział zaklęcie. Magiczna energia wniknęła w jego głowę i ogarnęła mózg. Przez chwilę pierwotny mógł poczuć się nieco dziwnie ale zawroty głowy po chwili minęły. Kol mógł jednak poczuć się nieco nieswojo a gdzieś z tyłu głowy jakiś głosik mówił mu, żeby uważał na siebie. Czy można było ten głosik zignorować? Trudno powiedzieć, w końcu Seversonowi nigdy nie można było do końca ufać.
- Zaklęcie ochroni cię przed umysłowymi zaklęciami czarownic, nawet regentki. Może jest ona potężna ale przebicie tego zaklęcia jest praktycznie niemożliwe. Pozwala ono chronić myśli, dzięki czemu niemożliwe będzie wyciągnięcie od ciebie informacji o tym co powiedziałem. Możesz oczywiście nadal się z tym komuś wygadać ale sądzę, że lubisz swoje życie oraz zrezygnowanie z mojej propozycji nie leży w twoim interesie.

Kol napisał:
W tym wszystkim czarownik zapominał niestety o jeszcze jednym szczególe - uderzał nie tylko w pierwotnego, któremu najbardziej brakowało magii i który w jakimś stopniu był w stanie wpłynąć na sytuację polityczną w mieście. Uderzał również w pierwotnego, który sam niejednokrotnie manipulował innymi i którego intrygi wpłynęły na to miasto w stopniu wcale nie mniejszym niż działania jego brata. Uderzał w pierwotnego, który zdecydowanie nie miał w zwyczaju działać pod dyktando kogokolwiek, jeśli korzyści z tego płynące nie zadowalały go w stu procentach. A kuszenie możliwością odzyskania magicznej mocy... fakt, brakowało mu tego. Ale jednak brakowało mu tego przez stulecia - dostatecznie długo, by mimo wszystko w pewnym stopniu przywyknąć do myśli, że stan ten nie ulegnie już zmianie. Owszem, niedawne doświadczenie magii przez przejęcie ciała czarownika sprawiło z pewnością, że aktualnie brakowało mu tego nieco bardziej, skoro znów mógł poczuć coś, o czym przez minione stulecia zdecydowanie powinien już zapomnieć. Dość ryzykownym było jednak zakładanie, że sama tęsknota za praktykowaniem magii wystarczy, by Kol pozwolił sobą sterować. Pod tym względem zarówno on, jak i Severson byli siebie warci - żadnemu z nich nie powinno się ufać tak do końca.
Wymowne wywrócenie oczami było praktycznie jedyną reakcją pierwotnego na początek wywodu. Raz już przypomniał, że nie był osobą, której trzeba było tłumaczyć podobne banały związane z magią. Kolejny raz nie warto było się powtarzać.
- Skąd pewność, że chętnych do stworzenia sabatu znajdziesz właśnie tutaj? - celowo pozostawił bez odpowiedzi pytanie o to, do czego jego zdaniem zdolny byłby sabat opierający swoją magię na mocy ekspresji. Żadna z nasuwających się odpowiedzi mimo wszystko nie prezentowała się zbyt zachęcająco z jego obecnej perspektywy. - Magia w tym mieście od zawsze opierała się na wpływach przodków. A tutejsze czarownice raczej niechętnie się od nich odwracają, woląc nie ściągać na siebie ewentualnych konsekwencji.
Zwłaszcza, że te wiązały się zwykle z niezadowoleniem zarówno tych żywych, jak i martwych. Oczywiście, że nie bez powodu przez lata niemal wszystkie nowoorleańskie czarownice praktykowały tylko i wyłącznie magię wykorzystującą moc ich przodków. I chociaż to, co Severson zaprezentował zaraz po swojej wypowiedzi niewątpliwie robiło wrażenie, to jednak wciąż jednocześnie budziło wątpliwości. Tym bardziej, że zawieszając na dłuższą chwilę spojrzenie na fasadzie budynku, Kol nie mógłby nie pomyśleć choćby przez moment o tym, jak wiele znajdowało się za tymi drzwiami czarownic nieprzychylnych czy to tylko jemu, czy też całej jego rodzinie. Zresztą, nie bez powodu. Podobnie wiele powodów, by nie darzyć pierwotnych szczególną sympatią, mogło mieć wiele czarownic wciąż żyjących wolno w mieście. Aby na pewno warto było zapoznawać je z mocą, jaką niosło za sobą wykorzystanie ekspresji...?
- Zanim zdecyduję, czy mam zamiar spełniać twoje oczekiwania, wolałbym jednak wiedzieć, co właściwie ma zadziać się w mieście - rzucanie niespodziewanych zaklęć na kogoś, kto niekoniecznie sobie tego życzył, zwykle było kiepskim pomysłem. Świadczyć mógł o tym choćby przypadek Kola, u którego chwilowa dezorientacja stosunkowo szybko ustąpiła miejsca poirytowaniu. To zaś nie do końca zostało stłumione w jego wypowiedzi. Zresztą, niespecjalnie na tym akurat zależało pierwotnemu. - Tak się składa, że nie tylko Nikowi zależy na tym mieście. Ja też niespecjalnie mam zamiar ułatwiać ci cokolwiek, co miałoby wywołać zbyt duży zamęt wśród tej części nowoorleańskiej społeczności, która interesuje mnie trochę bardziej niż mojego brata.
Fakt, mógłby udawać, że zamierzał zgodzić się na współpracę ze Seversonem bez względu na cokolwiek. Tylko... po co? Nie odmawiał mu kategorycznie, ale też nie miał zamiaru zgadzać się z nim bez zapoznania się z dość istotnymi szczegółami. Możliwe, że byłby bardziej skłonny zmienić zdanie, gdyby ewentualne działania czarownika miały dać mu stuprocentową gwarancję odzyskania możliwości posługiwania się magią. Tymczasem wspomniana hipotetycznie istniejąca tylna furtka, nie do końca do satysfakcjonowała.
Powrót do góry Go down
Roger Severson
Roger Severson
Roger Severson
Witch
Punkty : 39
Sro Wrz 19, 2018 10:41 am
@Kol Mikaelson

Przewrócił oczami zirytowany nieco podejściem pierwotnego. Zawsze to samo, nawet dzieci nocy trzymały się z góry ustalonych zasad, które były niczym filary, na których stało całe społeczeństwo. Jednakże z czasem wszystko zaczyna niszczeć aby dać pole do popisu czemuś nowemu, aby narodziły się nowe idee i nowe zasady. Severson żył właśnie tą wizją świata, która klarowała się w przyszłości, a nie starymi porzekadłami i przyzwyczajeniami. Właśnie dlatego uważał wszystkich za słabych, za zbyty przywiązanych do porządku, który nigdy nie miał być wieczny. Według Rogera to właśnie nie porządek a chaos rządził na tym świecie, z kolei przyzwyczajenie sprawiało, że nie postrzegano tego jako entropii a własnie jako poukładaną część elementów i aspektów rządzących otaczającą ich rzeczywistością.
- Oh błagam, mi było całkiem łatwo rzucić  magię przodków na rzecz czegoś lepszego i nowego. Poza tym, nie ograniczają mnie granice miasta. Czasami wystarczy kilka miłych słówek i pokazanie potęgi wyższej niż moc starych, stetryczałych bab, które już dawno nie istnieją na tej płaszczyźnie rzeczywistości. - W jego głosie można było usłyszeć zniecierpliwienie. Kol je doskonale znał, bo w końcu też wiedział, że Roger potrafi kompletnie nie dbać o życia ludzi a także nieludzi. Kto wie? Może nawet był świadkiem jak Roger dokonał masowego mordu aby uzyskać dostęp do mocy ekspresji? Mimo wszystko był znany jako ktoś nieobliczalny, kogo już teraz trudno jest powstrzymać. Czy była możliwość pokonania go? Nawet przez pierwotnego? Trudno powiedzieć, bo w końcu Severson znał kilkoro z nich i nadal żył.
- Znasz mnie przecież jako wizjonera, jako kogoś kto nie boi się wyzwań i przeciera ścieżki czarów. Fakt faktem, nie ma chyba czarnoksiężnika który w tak dokładny sposób poznał zasady działania najmroczniejszych z magii. Jednak wiem, że gdzieś dalej jest coś więcej, coś potężniejszego. I mi właśnie zależy tylko na dostępie do tej potęgi. Tak więc nie zrobię krzywdy obecnemu sabatowi. W praktyce ten sabat, jak i każdy inny mam głęboko w dupie. Jednakże wiem, że Regentka jak i inne wiedźmy lubią wściubiać nos tam gdzie nie powinny, więc lepiej byłoby trzymać je z daleka ode mnie zanim zwiększę swoją moc kolejnymi dwunastoma ofiarami. A wierz mi, nie chcę brudzić sobie rąk krwią moich braci i sióstr. - Po tym długim wywodzie trudno było powiedzieć czy Roger zastosował groźbę pozbycia się wiedźm z sabatu, które przeszkadzałyby mu w dążeniu do celu, czy to była jedynie wyjątkowo niebezpieczna gra słów. Trzeba być jednak odważnym kierując takie słowa do pierwotnego mającego często największe problemy z opanowaniem emocji. W końcu jednak Severson uspokoił się i potarł dwoma palcami nos pomiędzy brwiami.
Musiał to wytłumaczyć jak najlepiej tylko potrafił.
- Słuchaj. Ciebie jako wampira stworzyła czarna magia. Moc ekspresji jest potężniejsza od mocy przywołanych przez twoją matkę. Mimo wszystko zaklęcie jest na tyle skomplikowane, że trudno je odwołać za pomocą innych rodzajów magii. Właśnie dlatego potrzebuję mocy innych wiedźm i spróbować niejako przekłuć klątwę wampiryzmu w czystą energię magiczną, którą będziesz miał do dyspozycji. Połączona moc wiedźm z magii ekspresji, wzmocnionych Trójkątem Ekspresji zdolna byłaby przebić się przez zaklęcia twojej matki. - Po kolejnym wywodzie spojrzał na Kola mając nadzieję, że jasno i klarowanie wytłumaczył mu, że co najwyżej zginą zupełnie postronne osoby ale poświęci je dla dobra większego. W końcu czym był mord trzydziestu sześciu ofiar wobec ofiar, które zginęły przez wampiry, a nawet samego Kola na przestrzeni tych wszystkich wieków. Każda magia miała swoją cenę a Roger jedynie proponował wyjście z sytuacji, w której przed tysiącami laty znalazł się Mikaelson.
Powrót do góry Go down
Kol Mikaelson
Kol Mikaelson
Kol Mikaelson
Original
Punkty : 21
Pon Wrz 24, 2018 9:28 pm
Naprawdę w najmniejszym stopniu nie interesowały go jakiekolwiek ofiary, które Severson miałby poświęcić, by zwiększyć swoją moc. Przynajmniej tak długo, jak długo wśród nich nie znajdowałby się ktokolwiek z nielicznego grona osób, na których miałoby pierwotnemu jakkolwiek zależeć. Niestety, jeśli chodziło o wszelkie próby wtrącania się w sprawy nowoorleańskich czarownic, na pierwszy plan wysuwało się jednak ryzyko ciążące nad tymi właśnie osobami. Jedną w szczególności. Stąd najpewniej brak przyklaśnięcia pomysłowi ze strony pierwotnego. Nawet, jeśli docelowo ten rzeczywiście miałby wiązać się z dość realną wizją przywrócenia mu możliwości posługiwania się magią. I nie chodziło tu już nawet o przywiązanie do starego porządku świata, utartych reguł i zasad. Bardziej o fakt, że zbyt mocne ich naruszenie wiązałoby się z nieuniknioną reakcją nowoorleańskich sabatów.
- Jak wielu innym w innych częściach świata - zauważył, odnosząc się do kwestii odwracania się od magii przodków. - Tutaj działa to nieco inaczej.
Nie, nie zamierzał się upierać, że Severson nie miał najmniejszych szans, by znaleźć w tym miejscu kogokolwiek chętnego, by dołączyć do jego sabatu. Najzwyczajniej w świecie stwierdzał dość oczywisty fakt. Znał przecież społeczeństwo lokalnych sabatów. To wcale nie zmieniło się tak mocno na przestrzeni stuleci - wciąż niezmiennie pozostawało przywiązane do magii przodków, ich wpływów i niejako od nich uzależnione. Odwrócenie się od nich zwykle było równoznaczne dla tutejszych czarownic i czarowników z całkowitą utratą dostępu do magii. I chociaż niewątpliwie moc ekspresji pozwalała to ograniczenie ominąć, prawdopodobnie niewiele znalazłoby się w mieście chętnych, by zaryzykować.
Chociaż może jednak się mylił? Może jednak przez lata zmieniło się znacznie więcej niż chciałby zakładać.
- Fakt, tego akurat byś nie chciał - może i całość wypowiedzi czarownika dałoby się odczytać w dwójnasób, jednak krótka odpowiedź pierwotnego powinna być raczej dość oczywista do zinterpretowania jako ostrzeżenie. Niezależnie od tego, jaką mocą dysponował, zaszkodzenie lokalnym czarownicom - a przynajmniej jednej z nich - nie mogłoby skończyć się dla niego najlepiej. Nawet mimo całej sympatii, jaką Kol do niego żywił. - Większa cześć tutejszych sabatów obchodzi mnie tak samo niewiele, jak i ciebie. Mimo to lepiej dla jakichkolwiek twoich działań będzie, jeżeli nic nie będzie im zagrażało.
Nie dało się ukryć - większość nowoorleańskich czarownic rzeczywiście nie interesowała go za bardzo. Jeśli jednak Severson chciał mieć wolną rękę w kwestii swojego przedsięwzięcia, prawdopodobnie musiał w jego realizacji uwzględnić bezpieczeństwo sabatów. Niezależnie od tego, z jak wielkim powodzeniem pierwotnemu miałoby udać się szeroko pojmowane odwracanie ich uwagi.
- Przy tym wszystkim nadal nie masz pewności, że to miałoby w ogóle zadziałać - na moment uniósł eden kącik ust, zauważając dość oczywisty fakt. Bo jednak tej pewności zwyczajnie nie można było mieć. - Mimo wszystko możesz się wykazać. O ile będziesz pamiętać, że niespecjalnie zależy mi na jakimś większym poruszeniu wśród nowoorleańskich czarownic.
Właściwie... nie, nie zdecydował jeszcze, czy rzeczywiście miał zamiar w pełni przystać na cokolwiek, co czarownik miałby mieć w planach. Póki jednak istniały jakiekolwiek korzyści dla samego pierwotnego, nie zamierzał też zupełnie przekreślać tego pomysłu.
Powrót do góry Go down
Roger Severson
Roger Severson
Roger Severson
Witch
Punkty : 39
Czw Wrz 27, 2018 11:41 am
Uniósł brew słysząc odpowiedź Kola.
- Nie moja wina, że tutejsze wiedźmy minęły się z inteligencją przy narodzinach - skwitował jedynie. Kochał uważać innych za półgłówków, którymi zresztą byli. Dla niego odrzucenie magii przodków było pewnego rodzaju wyzwoleniem od kontroli zaklęć. Bardzo szybko sięgnął do czarnej magii i okazało się, że rzucanie klątw było o wiele bardziej zabawne, niż szukanie trudniejszych sposób do rozwiązania swoich spraw. Zwyczajnie oddawał komuś swoje problemy i porzucał taką osobę, aby sobie radziła ze skutkami paskudnych zaklęć.
- Zastanawiam się przede wszystkim kto stworzył większość tych sabatów, bo chyba bym pogratulował wytrzymania z takim stężeniem głupoty - dodał nie mogąc sobie zwyczajnie nie pozwolić na kąśliwą uwagę wobec "wielkiej" magii. Jak dobrze, że ekspresja była pozbawiona ograniczeń, bo tych Roger zdecydowanie nie mógłby znieść. Czarownica potrzebująca granic nie powinna się tak nazywać, bo to oznaczało, że jest zbyt słabą osobą aby poradzić sobie ze swoją mocą.
- Jako były czarownik, zdecydowanie zdajesz sobie sprawę, że jest zawsze szansa, iż nawet wyczarowanie prostych światełek może się nie udać. Nie oznacza to, że czarownica nie może próbować tego zrobić - odparł jakby to było oczywistością. Usiadł sobie na pobliskich schodkach i spojrzał w stronę więzienia dla czarownic. Kusiło żeby zniszczyć tą barierę i uwolnić magię. Mocno go denerwowało taki brak poszanowania do osób z ogromnym potencjałem. Jednak nie, musiał zachować spokój, chociaż obiecał sobie, że w końcu rozproszy magię tego miejsca.
- Mi też, bo znając ich podejście do ograniczającej tradycji mogłoby się okazać, że przeszkodzą one zarówno tobie jak i mi. - Zauważył dając do zrozumienia, że wtrącenie się wiedźm a przede wszystkim regentki nie byłoby pożądane przez któregokolwiek z nich. W końcu zarówno Severson jak i Kol mogli zyskać na tym odpowiednio dużo aby zaryzykować szalony plan czarnoksiężnika.
Powrót do góry Go down
Sponsored content
Sponsored content
Powrót do góry Go down
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry Strona 1 z 1
Skocz do: