The Original Diaries

Hayden Lake wita..
 

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
NOWY ORELAN - KOŚCIÓŁ ŚW. ANNY
The Original Diaries
The Original Diaries
The Original Diaries
Special
Punkty : 1154
Wto Wrz 18, 2018 10:29 pm
Cami napisał:
[1]

Od czasu, gdy Cami została sama na świecie, czyli po śmierci wujka Kierana, jej życie zmieniło się. Nie było już takie samo, bo nie miało prawa być - nie miała już nikogo, z kim mogłaby porozmawiać o swoich problemach czy chociażby napić się lampki wina przy obiedzie czy kolacji. Wujek naprawdę był ważną osobą w jej życiu, a po śmierci jej ukochanego brata stał się jej jedyną rodziną i gdyby nie on, to Cami nie poradziła sobie z tym wszystkim. Teraz jednak nie miała nawet jego - pozostał jej tylko bar, w którym nadal pracowała jako barmanka, no i jej znajomi i przyjaciele, którzy przynajmniej odrobinę uzupełniali lukę, którą pozostawiła w jej sercu śmierć Kierana.
Nie modliła się od śmierci wujka, a jednak tego wieczora przyszła do kościoła i zajęła miejsce w ostatniej ławeczce, nie zamierzając jednak klękać ani się modlić. Chciała po prostu... wyrzucić z siebie to, co w niej siedziało i co coraz bardziej narastało. Jasne, mogła o tym pomówić choćby z Daviną, ale nie chciała obarczać dziewczyny swoimi problemami. Ona i tak już miała wystarczająco dużo na głowie. Westchnęła ciężko, opierając łokcie o kolana i ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała płakać, ale czasem po prostu czuła, że nie jest w stanie sama tego wszystkiego udźwignąć... Gdyby chociaż miała z kim o tym porozmawiać i do kogo się przytulić, ale przecież ani Klaus ani Marcel nie nadawali się do tego, żeby wejść z nimi w jakąkolwiek głębszą relację. Zresztą, oni należeli do nadnaturalnego świata, a tego i tak Cami miała ostatnio przesyt.

Kol napisał:
Nawet tuż po swoim powrocie do żywych, Kol po prostu nie mógłby pozostać zbyt długo w cieniu, nie wychylać się i nie angażować w coś, co mogłoby skończyć się niezbyt dobrze. Niekoniecznie nawet dla niego samego, ale z całą pewnością dla sporej grupy innych osób. Nieszczególnie zastanawiał się jednak, kto i w jaki sposób miałby ucierpieć w wyniku jego działań. Miał coś do zrobienia i zamierzał zabrać się za to jak najszybciej.
Na początek musiał dowiedzieć się, gdzie mógłby znaleźć swoje stare rzeczy. Te, które w ciągu ostatnich dekad prawdopodobnie przez jakiś czas krążyły po Nowym Orleanie, co jakiś czas sprowadzając nieszczęście na kogoś na tyle głupiego, by usiłować ich używać. Jak zaś się okazało, dowiedzenie się, gdzie powinien szukać, było najwyraźniej najłatwiejszą częścią całego przedsięwzięcia. Chociaż... może przy odrobinie szczęścia całe mogłoby przebiec tak bezproblemowo? W to akurat szczerze powątpiewał. Zwłaszcza, że raczej nie miał w zwyczaju załatwiania swoich spraw bezproblemowo. A pewnych nawyków jednak trudno było się pozbyć...
Bez zbędnego zastanawiania się, przekroczył próg kościoła, który - jak się okazywało - powinien stać się celem jego poszukiwań. Niewiele czasu trzeba było, by zauważył kobietę siedzącą w ostatnim rzędzie. Pogrążoną w modlitwie? Niespecjalnie go to interesowało. Zwłaszcza, że po szybkich oględzinach i nasłuchiwaniu, wydawać by się mogło, że blondynka była tutaj jedyną osobą. A skoro tak, to... chyba mógł nawet nie zwracać na nią uwagi, prawda? Spokojnym, tylko odrobinę przyspieszonym krokiem, przeszedł przez kościół, rozglądając się przy okazji za jakimś wejściem dokądś, gdzie rzeczywiście można byłoby przechowywać rzeczy, które go interesowały. Na kobietę z ławki, zgodnie z założeniem, nie zwracał najmniejszej uwagi. Właściwie chyba nawet trochę dla jej dobra, żeby zwyczajnie nie prowokować jej do wtrącania się w jego sprawy... Zresztą, bardziej od niej, i tak interesowały go drzwi, do których właśnie podszedł - od zakrystii, jak przypuszczał. Zanim jeszcze nacisnął klamkę, by ot tak, bezpardonowo wejść do środka, rozejrzał się raz jeszcze dookoła, niejako w poszukiwaniu jakiegoś lepszego wyboru. Ponieważ jednak póki co żadnej innej opcji nie widział, nie zastanawiając się dłużej, otworzył wybrane drzwi i wszedł do środka. Przynajmniej nie musiał przeszukiwać niczyjego domu, gdzie dodatkowy problem stanowiłoby pozbywanie się właścicieli albo zabieganie o zaproszenie...

Cami napisał:
Może gdyby Cami faktycznie się modliła, siedziała nieruchomo wpatrzona w swoje dłonie lub w ołtarz i była pogrążona w modlitwie i rozmowie z Bogiem, to nie zauważyła tego, że nie jest sama w kościele. Niestety jednak, nie była aż tak skupiona, prawdę mówiąc w ogóle się nie modliła, jedynie rozmyślała o ostatnich wydarzeniach ze swojego życia, trochę też myśli i czasu poświęcając Frei, którą to niedawno - raptem dwa dni wcześniej - poznała w barze... Dziewczyna nie dość, że była przepiękna, to jeszcze w dodatku intrygująca, bo nie była... zwykłą dziewczyną. Ale Cami nie do końca rozumiała dlaczego o niej tak rozmyśla, bo wcześniej nie zdarzyło jej się nic podobnego; zawsze rozmyślała tylko o chłopcach, później o facetach, gdy już z chłopców wyrosła... ale nigdy nie o kobietach.
Cóż, tak czy siak, zorientowała się nie jest sama, ale nie oglądała się za siebie, uznając, że w kościele mają prawo przecież przebywać inne osoby i pewnie w ogóle by się nie obróciła, gdyby nie usłyszała dźwięku charakterystycznego dla otwieranych drzwi. Obejrzała się przez ramię i z zaskoczeniem ujrzała mężczyznę, który jakby nigdy nic wchodził na zakrystię, co wydało jej się co najmniej... dziwne. Po chwili wahania poniosła się z ławki i ruszyła w kierunku drzwi, nie wchodząc jednak do środka: nawet gdyby nie wierzyła w istnienie istot nadprzyrodzonych, to bałaby się konfrontacji z kimś, kto tak bezpardonowo wchodzi tam, gdzie nie powinien.
- Przepraszam, ale... czego pan tam szuka? - zapytała ostrożnie, obejmując się ramionami i wpatrując się w ciemność za drzwiami, bo teraz mężczyzna zniknął z jej oczu i... to było trochę niepokojące, musiała przyznać, ale postanowiła nie panikować, póki nie było faktycznie takiej potrzeby.

Kol napisał:
Naprawdę nie miał większej ochoty na to, by przy okazji swojej wizyty tutaj, wzbudzać jakiekolwiek zamieszanie. Dlatego dobrym znakiem wydawało się być to, że w kościele była ledwie jedna osoba. Byłoby zaś jeszcze lepiej, gdyby ta jedna osoba zechciała nie wtrącać się w nie swoje sprawy i zająć się własnymi. Tymczasem już słysząc zbliżające się kroki, Kol mógł z łatwością zgadnąć, że najwyraźniej miał pecha trafić na kogoś, kto nie potrafił po prostu nie wtrącać się w coś, w co nie powinien.
Chociaż... czy to faktycznie on miał pecha?
Z początku zamierzał jednak zignorować fakt, że kobieta wstała ze swojego miejsca i najwyraźniej zbliżała się do drzwi, za którymi postanowił zniknąć. W zasadzie przez moment zastanawiał się nawet, czy nie powinien zignorować również jej pytania. Mimo wszystko jednak w ciągu swojego długiego życia miał okazję spotkać na swojej drodze naprawdę wiele osób. W tym również tych, które za nic nie chciały sobie odpuścić. I coś mu podpowiadało, że właśnie z takim typem mógł mieć do czynienia teraz. By więc oszczędzić sobie ewentualnego użerania się z nią, najlepszym sposobem byłoby pozbycie się jej już na wstępie.
Na szczęście póki co raczej nie planował bardzo radykalnej metody pozbycia się jej.
Z początku odpowiedziało jej po prostu przeciągłe, nieco zniecierpliwione westchnięcie. Dopiero po tym pierwotny zjawił się tuż przed nią, najwyraźniej nie mając zamiaru bawić się w udawanie zwykłego człowieka. Na to akurat szkoda było mu czasu.
- Cokolwiek by to nie było, raczej nie powinno cię interesować - stwierdził, obrzuciwszy ją uważnym spojrzeniem. Jeśli nie miał do czynienia z czarownicą, czy też człowiekiem zażywającym werbenę, wszystko powinno skończyć się dość szybko i bezproblemowo. - Zgaduję, że nie wystarczy ci zwykłe stwierdzenie, że to nie twoja sprawa, ale...
Zrobiwszy pauzę w swojej wypowiedzi, spojrzał kobiecie w oczy, by użyć na niej perswazji. Trzymając się nada postanowienia, że nie zamierzał robić tu zbyt wielkiego zamieszania. Mimo wszystko nie chciał jednak marnować czasu na wymyślanie dla niej przekonujących wyjaśnień i próbę przedstawienia ich w taki sposób, by rzeczywiście dała mu spokój.
- Myślę, że powinnaś wrócić do swoich zajęć. Idź do domu, zajmij się czymkolwiek. Nikogo tu nie widziałaś - najwyraźniej założył, że rzeczywiście powinno to zadziałać. Dlatego też po swojej wypowiedzi po prostu odwrócił się od kobiety, zamierzając spokojnie przejść wgłąb pomieszczenia i licząc na to, że już za moment będzie mógł zapomnieć o tym, że ktokolwiek próbował mu przeszkadzać.

Klaus napisał:
Klaus jak tylko dostał ważną wiadomość, by się tu udać, to natychmiast uskutecznił swoje zamiary. Upewnił się, że w Kościele jest tylko włamywacz. Jeśli Camille była tu jeszcze obecna, to ją możliwie bezszelestnie wydostał ją, jeśli nie oponowała, by potem jak najciszej zakraść się do zakrystii i sprawdzić, kto oblega to miejsce i czego tu szuka. Widząc w zakrystii Kola nie ukrył przez chwilę lekkiego zaskoczenia, ale nie ujawniał swojej obecności, dopóki jego brat nie zorientuje się, że nie jest sam. Ciężko powiedzieć, jak długo mogło to potrwać.
Kol bywał równie tajemniczy i bezwzględny, co Klaus. Kłócili się nie raz, ale Klaus mimo wszystko kocha swoje rodzeństwo, w końcu dzielą krew, niemniej działanie po kryjomu budziło niemałe podejrzenia.

Kol napisał:
W porządku, popełnił błąd. Powinien upewnić się, że jego próba zauroczenia kobiety podziałała, zamiast zakładać, że rzeczywiście tak było i zostawiać ją samej sobie. Nie przypuszczał jednak, że ta mogłaby skontaktować się z jego bratem i ściągnąć go w to miejsce. Gdyby tylko założył, że było to jakkolwiek możliwe, prawdopodobnie po stokroć bardziej wolałby użerać się z nią niż z Nikiem. Mimo wszystko pojawienie się akurat jego, jednoznacznie zwiastowało, że całe jego przedsięwzięcie można było już uznać za nieudane.
Rzeczywiście jednak nie od razu zorientował się, że nie był w pomieszczeniu sam. Przypuszczał, że kobieta rzeczywiście ulotniła się już, zgodnie z jego poleceniem. Z kolei cisza w kościele jedynie zdawała się potwierdzać, że tak właśnie było. Pogrążając się zaś w metodycznym przeszukiwaniu pomieszczenia, nijak nie zwracał uwagi na mniej słyszalne odgłosy, dopiero po dłuższej chwili orientując się, że prawdopodobnie był tu z nim ktoś jeszcze. Zastygł na moment w bezruchu nasłuchując, by w kolejnej chwili w wampirzym tempie znaleźć się w miejscu, w którym - jak przypuszczał - musiał znajdować się intruz.
- Nik - zanim miałby zareagować jakoś gwałtowniej, zdążył zorientować się, z kim właściwie miał do czynienia. - Muszę udawać, że cieszę się na twój widok, czy możemy to sobie podarować?
Nie dało się ukryć, że obecność brata go zirytowała. Zwłaszcza, że oznaczać to mogło jedynie tyle, że na tę chwilę musiał odpuścić sobie wszelkie plany związane z przeszukiwaniem kościoła. Co gorsza, raczej trudno byłoby określić, kiedy znów będzie miał ku temu jakąś bardziej dogodną okazję.

Klaus napisał:
No niestety czasem tak bywa, że ktoś się potknie, no ale co zrobić, trzeba to przełknąć i brnąć dalej, prawda? Klaus ze swoim charakterystycznym uśmiechem na twarzy spojrzał na swojego brata, kiedy ten wypowiedział jego imię. - Kol. - Potem spoglądał na niego chwilę, odsunął się od swojego miejsca i jeśli było na to miejsce, krążył po pokoju, którego przeszukiwał Kol jednocześnie chcąc zobaczyć, co już znalazł albo chciał znaleźć ewentualnie. Może wpadnie na jakiś trop w trakcie rozmowy z bratem.
- Nie wiem, jak Ty, ale ja się cieszę na Twój widok. Szczególnie widząc Cię całego i zdrowego. Zastanawia mnie tylko, co się stało, że stałeś się taki bogobojny. Nie przypominam sobie, żeby kościoły były Twoim żywiołem. - Odpowiedział z lekkim uśmiechem nie ukrywając ciekawości odnośnie działań swojego brata. Coś knuł, zresztą częstoc coś knuł, jak Klaus, często mieli podobne akcje, elementy charakteru, dlatego też Klaus nie mógł odpuścić. - Jeśli szukasz czegoś ważnego, może nawet będę Ci skłonny pomóc. W końcu wiesz, jesteśmy rodziną. - Dodał jeszcze na sam koniec z zaciekawieniem wyczekując odpowiedzi brata. Swoją drogą trudno było stwierdzić czy ostatnie słowa wypowiedział w ironii czy szczerze.

Kol napisał:
Na szczęście nawet krążąc po pokoju, starszy z braci nie miał raczej szansy wypatrzeć niczego, co mogłoby być obiektem wcześniejszych poszukiwań Kola. Możliwe, że w każdej innej sytuacji niespecjalnie spodobałby mu się fakt, że najwyraźniej szukał w złym miejscu, jednak tym razem skłonny był uznać nawet, że całkiem nieźle się złożyło. Bo raczej nie powinno dziwić, że nijak nie zależało mu na tym, by swoimi ewentualnymi planami dzielić się z Nikiem. Właściwie... niemal nigdy tego nie robił. Zwłaszcza, że zazwyczaj przeważająca część jakichkolwiek planów Kola zaliczała się do grupy tych, które w żaden sposób nie mogłyby przypaść do gustu jego bratu.
- Przykro mi, że w takim razie nie zaspokoję twojej ciekawości - stwierdził, oparłszy się plecami o najbliższą ścianę. Z złożonymi rękoma przez moment przyglądał się bratu, kiedy ten rozglądał się po pomieszczeniu. W zasadzie, skoro i tak uznał już, że przez obecność Nika nic więcej tu nie zdziała, równie dobrze mógłby się stąd już ulotnić. Mimo to nie mógł odpuścić sobie nadarzającej się okazji, by zasiać u brata ziarno niepewności. Skoro ten przeszkodził mu w jego poszukiwaniach, to jak najbardziej miał prawo się odegrać.
- Wybacz, Nik, ale chyba przegapiłem moment, w którym stwierdzenie jesteśmy rodziną oznacza, że musisz wtrącać się w sprawy wszystkich innych - uśmiechnął się, jeden kącik ust unosząc nieco wyżej i zdecydowanie nie szczędząc w swojej wypowiedzi pewnej dozy drwiny. - Prawie wzruszyła mnie twoja chęć pomocy, ale myślę, że poradzę sobie sam.
Oczywiście, że to kolejne zdanie - a w szczególności mocniej zaakcentowane ostatnie słowo - oznaczało dokładnie tyle, że najlepszym posunięciem ze strony starszego Mikaelsona byłoby, gdyby wyniósł się stąd i przestał się wtrącać. Nie, żeby Kol sądził, że takie rozwiązanie było jakkolwiek prawdopodobne. Mimo wszystko uznał, że warto było dać bratu do zrozumienia, że w tym momencie zdecydowanie nie był tu mile widziany.

Klaus napisał:
W momencie, kiedy Klaus obadał wzrokiem pomieszczenie, którym interesował się Kol, wysłuchiwał jego słów skrupulatnie. Zdawał sobie sprawę z tego, że wiele jego działań nie budziło sympatii rodzeństwa, lecz zapominali w tym wszystkim o tym, że za czynami Klausa kryje się coś więcej, coś nieoczywistego, o czym Pierwotny postanowił przypomnieć swojemu bratu w dość subtelny sposób.
Podszedł powoli do Kola, kiedy ten skończył swoją myśl - Kol, zapominasz o czymś bardzo istotnym. - A wtedy finalnie zbliżył się i oparł swoją rękę o jego ramię. - Wbrew pozorom stawiam rodzinę na pierwszym miejscu. I obchodzi mnie los każdego Mikaelsona. - I wtedy wypowiadając te słowa poważnie, spojrzał intensywnym wzrokiem w stronę swojego brata. Klaus nie byłby zaskoczony, gdyby chociażby część rodzeństwa knuła przeciw niemu, ale jeśli Kol ma choć trochę wiedzy na temat działań Klausa, to dostrzeże, że nie działał tylko dla siebie, działał dla spuścizny dla nich wszystkich i tylko Klaus był w stanie podejmować radykalne decyzje i nie wahać się przy nich. Jedno jednak Klaus musiał przyzać. Kol i on mieli podobne charaktery, dlatego rozgryzienie brata nie należało do prostych zadań...
I Kol miał rację, Klaus nie odpuści i ot tak nie odejdzie.

Kol napisał:
Oczywiście, doskonale znał całą tę gadaninę starszego brata, tyczącą się rzekomego dobra rodziny. Niewykluczone, że w jakimś stopniu nawet rzeczywiście skłonny byłby uwierzyć w to, że Nikowi naprawdę zależało przede wszystkim na rodzinie, jednak... nie dało się ukryć, że miał poważne zastrzeżenia co do tego, w jaki sposób starszy Mikaelson troszczył się o swoje rodzeństwo. Jakoś wciąż Kol daleki był od choćby cienia wdzięczności za wbicie mu w serce sztyletu - za którymkolwiek razem... - prawdopodobnie tylko i wyłącznie dla jego dobra. Niespecjalnie zamierzał też doceniać jakiekolwiek próby kontrolowania jego i jego poczynań. Z kolei węszenie w miejscu, które jeszcze przed chwilą starał się przeszukać, właśnie pod coś takiego podchodziły.
- Świetnie. Nie oczekuj tylko, że w związku z całą tą twoją troską, zacznę dzielić się z tobą wszystkimi swoimi planami - uśmiechnął się na moment, przy okazji strącając rękę brata ze swojego ramienia. - Chociaż niewykluczone, że część z nich rzeczywiście poznasz. W swoim czasie.
Nawet jeśli jego wypowiedź - zwłaszcza w połączeniu z wyzywającym spojrzeniem - można byłoby uznać za przyznanie się niemal wprost, że faktycznie mógłby knuć coś przeciwko bratu, to prawdopodobnie trudnym do określenia byłoby, czy mówił zupełnie serio, czy raczej po to tylko, by pograć Nikowi na nerwach. Co prawda zdecydowanie nie byłby to pierwszy raz, kiedy za plecami brata, próbował działać na jego niekorzyść. Ale nie oszukujmy się, miał ku temu całkiem sensowne powody. Nawet, jeśli w jakimś stopniu zdawał sobie sprawę z tego, że wszelkie działania Nika wynikały z jego pokrętnie rozumianej troski o rodzinę, to jednak powody do chowania urazy zdecydowanie tutaj przeważały. I naiwnym byłoby sądzić, że ot tak miałby bratu po prostu odpuścić.

Klaus napisał:
Można się tu zgodzić, logika Niklausa była dość pokrętna, jednak dla większego dobra. Sztyletowania... Klaus miał powody, żeby to robić. Powody, których chyba żaden z Mikaelsonów nie zrozumie, przynajmniej na chwilę obecną. Nik liczył się z tym, że Kol jest najtrudniejszym bratem do ogarnięcia, to znaczy, jest najbardziej przebiegły, śmiały w decyzjach i bezpośredni jednocześnie. Byli podobni do siebie z Nikiem, stąd też rozmowa nie była wcale prosta dla Hybrydy. Ciężko to było tak poprowadzić, żeby wyjść jakoś obronną ręką.
Skoro jednak już był w jednym pomieszczeniu z Kolem, to po odgarnięciu ręki, Pierwotny oparł się o najbliższe możliwe do tego miejsce i spoglądając na brata kontynuował dialog. - To by było zbyt piękne, gdybyś nagle zaczął wszystko śpiewać, Kol, ale i byłoby to też zbyt łatwe, hm? Nie oszukujmy się, ewidentnie coś knujesz, skoro węszysz tu za czymś. Zapewne dowiem się o Twoich planach w najmniej przyjemnym momencie. - Potem nastąpiła krótka chwila ciszy, którą Klaus przerwał pierwszy. - Tak czy inaczej myślę, że lepiej przerwać tę farsę. Wrócę do rodziny, a Ty? - Spojrzał na brata dość poważnie jakby stawiając w wątpliwość tezę czy Kola w ogóle obchodzi którykolwiek Mikaelson, nawet malutka Hope. - Następnym razem kiedy chcesz coś knuć, bądź bardziej dyskretny, moja rada od serca. I kolejna dobra rada - Lepiej, żeby Twoje plany nie dotyczyły skrzywdzenia mojej córki. - Odpowiedział jeszcze tajemniczym głosem i ulotnił się, a przynajmniej tak to wyglądało, choć w rzeczywistości Nik znalazł miejsce, gdzie mógł się skryć i poobserwować albo posłuchać postępów Kola, jeśli ten zamierzał zostać.
Powrót do góry Go down
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry Strona 1 z 1
Skocz do: